Korzenie w ziemi
Moi rodzice.
Korzenie dla mnie to moi rodzice. Powstałem z połączenia dwóch różnych historii, różnych osobowości i różnych charakterów. Ich życie było już bogate w doświadczenia, które przełożyły się na ich przekonania, radości, obawy, pragnienia i plany. W momencie poczęcia dostałem od nich cały pakiet uwarunkowań, talentów i oczywiście wygląd. Rodzice dali mi życie w pewnych okolicznościach, które zapoczątkowały naszą wspólną historię. Przede wszystkim zaś, dostałem od nich dar. Mogłem się dzięki nim urodzić i dorosnąć. Ich esencja zasila mnie od początku i będzie zasilać do końca moich dni.
Mój klan.
Korzenie sięgają znacznie głębiej, to również moi dziadkowie, pradziadkowie, prapradziadkowie i cały klan, który za mną stoi, a bez którego nie byłoby mnie teraz. A skoro o klanie pomyślałem, to może także historia tego klanu, czyli wszystkie wydarzenia, o których chce i nie chce się pamiętać. Wszystkie osoby, które się wspomina, ale i te, których istnienie się ukrywa w piwnicach, grobach i w ciemnych lasach. Klan to potężna energia, której pierwszym celem jest przetrwanie. To niezliczona ilość historii poszczególnych członków, połączonych ze sobą w nieskończoną sieć.
Moje korzenie.
Nie ma sensu oceniać korzeni. Tym bardziej nie ma sensu ich odcinać. Chcąc być dobrze uziemiony, potrzebuję je poczuć. Potrzebuję usłyszeć te historie, do których mam dostęp, uszanować tajemnice, które chcą takimi pozostać, zapalić światło tam gdzie go dotychczas nie było i powiedzieć temu wszystkiemu – tak! To moje korzenie. Dzięki nim jestem taki, jaki jestem. Z nich pochodzi moja moc, moja indywidualność, moje wszystko. Mając korzenie, mogę robić, co tylko zechcę. To one mnie zasilają. Dzięki nim mam łączność z całym światem i wszystkimi istnieniami na ziemi.
Ukorzenienie w ziemi.
Nie wyrósłbym, nie mając korzeni. Jeśli chcę zakwitnąć i roztaczać swój niepowtarzalny aromat, muszę uznać swoje korzenie zanurzone w smrodzie, który i tak każdy dobrze zna. To nie tylko ziemia. To nawóz, składający się z tego, co wcześniej zjadłem i ze szczątków tego wszystkiego, co żyło przede mną. Przyjęło się oceniać śmierdzącą kupę negatywnie, a aromat kwiatów pozytywnie, jednak prowadzi to tylko do rozszczepienia, jakiejś schizofrenii, gdzie uznaje się tylko pachnącą część siebie, a od smrodu się ucieka. Tymczasem nie byłoby aromatu, gdyby nie było smrodu.