Coś o mnie i o mojej pasji

Nowe szkolenie, nowa energia

Chcąc przybliżyć nieco moją sylwetkę i moją pasję podzielę się wrażeniami ze szkolenia, w którym uczestniczyłem niedawno. Pod koniec kwietnia pojechałem na mięśniowo-powięziowe rozluźnianie energetyczne. (MER). Mięśniowo – powięziowe, to brzmi bardzo znajomo, rozluźnianie tym bardziej i energetyczne jeszcze bardziej. Czytałem, że będziemy pracować z oddechem, w uważności i obecności, w kontakcie. Niby nic nowego, a jednak czułem, że potrzebuję tam pojechać. Zbyt wiele sygnałów, których nie sposób było nie zauważyć mówiło: jedź rzesz wreszcie! No to pojechałem.

Szkolenie prowadził Satyarthi Deva Peloquin. Fantastyczny człowiek ze Stanów w wieku mojego ojca. To spotkanie to temat na osobny tekst. Przejdę więc dalej. Spotkałem się nie tylko z nowym dla mnie terapeutą, który uczył mnie nowych metod, ale także z innymi terapeutami i masażystami różnych tradycji. Czułem się trochę jak na targach. Mogłem podpatrywać innych, zbierać pomysły i inspiracje. Radością było dla mnie też dzielenie się swoim doświadczeniem i inspirowanie innych. Znów poczułem radość uczenia się i wymiany. To wspaniałe miejsce. Będę tam wracał.

Wnioski po szkoleniu

I choć praca z mięśniami i powięziami nie była mi nowa, a sesji oddechowych przeszedłem sporo i orientuje się w wielu innych metodach uwalniania, to MER okazał się być dla mnie podsumowaniem i zebraniem w sensowną całość tego, czego doświadczałem i uczyłem się  przez wszystkie lata. To było jak zrobienie porządku w szafie. Okazało się, że znam wiele więcej sposobów na efektywną pracę, bo o niektórych zapomniałem, a do tego łatwo po nie teraz sięgnąć, bo stały się widoczne. I tak oto dokładając kilka klocków, zaczęła się ujawniać piękna układanka, o wielkiej mocy.

bycie leniwym jest pożyteczne

Zawsze byłem dość leniwy i zawsze szukałem sposobu na to, żeby uzyskać maksymalny efekt przy jak najmniejszym wydatku energii. Tę zasadę stosowałem też w pracy masażysty i terapeuty, odkrywając techniki i sztuczki, na to jak się nie zmęczyć przy pracy. Okazało się jednak, że można i należy w tym zakresie zrobić o wiele większe postępy, nie tylko dla siebie, ale i dla człowieka na stole. Nauczyłem się nowych sposobów, żeby było mi jeszcze wygodniej i żeby używać jeszcze mniej siły. Efekt? Im bardziej zrelaksowany i rozluźniony terapeuta, tym bardziej rozluźniony klient! Ta-dam! 🙂

Weryfikacja

Życie czasem weryfikuje zdobytą wiedzę w dość brutalny sposób. Na zajęciach ćwiczyliśmy na sobie, czyli na młodych, elastycznych i wyćwiczonych ciałach. I dzięki Bogu 🙂 Potem zadzwoniła Pani z bólem w plecach, że nie może chodzić. Jest 70 letnią kobietą, dość sztywną i z dużym brzuchem. Z powodu przebytej operacji nie mogła się położyć na brzuchu. Nie mogła też przyjechać do gabinetu. Pojechałem bez stołu. No i proszę, rób teraz MER. I wtedy pomyślałem: co mogę zrobić, żeby się nie zmęczyć? Położyłem Panią na boku i robiłem co się dało, z powyższą myślą. Efekt: wstała bez bólu.

koniec pracy – początek medytacji

Po kolejnych kilku zabiegach zorientowałem się, że nowa metoda stała się bardziej medytacją niż pracą. Najpierw mój oddech podczas sesji znacząco zwolnił. Po 3 sesjach zapytany, czy bardzo jestem zmęczony poczułem, że wręcz przeciwnie. Jestem wyciszony i zrelaksowany. To dobry kierunek w terapii i spójny z moim podejściem do życia i świata: moje otoczenie jest odbiciem tego co we mnie. Im większa równowaga i harmonia we mnie, tym większa na zewnątrz. A zatem i klient osiągnie stan większej równowagi, jeśli ja taką będę emanował. Jak kwiat roztaczający aromat 🙂